Tropem Korony - odc. 3 - Kłodzka Góra

Wstać skoro świt i z zapałem złapać za plecak. Wsiąść do pociągu byle jakiego i wyruszyć na nieznany szczyt. O tej historii opowiem innym razem, a teraz zapraszam na wycieczkę po świecie spowitym mgłą i szarością. 

Twierdza Kłodzka

Jest piąta rano i ledwo mogę utrzymać otwarte oczy. Wycie budzika po raz kolejny zmusza mnie, by go wyłączyć. Z trudem podnoszę się z łóżka. Z na pół otwartymi oczami, podążam w kierunku łazienki, by nieco się ogarnąć.
Lodowata woda, którą obmywam twarz, nieco mnie ocuca. Czas nieubłaganie leci, dlatego podkręcam tempo, kończę pakowanie, sprawdzam plecak i o 6:15 stawiam się na dworcu. Pociąg wtoczył się na peron. Wchodzę i zajmuję miejsce. Odjazd punktualnie! 
- Proszę bilety do kontroli! - Słyszę głos Pani, która mimo wczesnej godziny, ma energii za dwóch, czego nie mogę powiedzieć o sobie. To dopiero początek, a przecież przede mną prawie cały dzień marszu. Podaję bilet, wszystko się zgadza. Pierwsza pieczątka dziś zdobyta, a więc przygoda rozpoczęta na dobre. Kierunek Kłodzko i Kłodzka Góra!
Mijam kolejne miejscowości, przybliżając się tym samym do Kłodzka. Moje wyobrażenie o tym mieście zaczęło i skończyło się na Twierdzy Kłodzkiej, która jest główną atrakcją miasta. XVII/XVIII wieczna, monumentalna Twierdza góruje nad miastem, robiąc ogromne wrażenie na turystach. Gdybym miała więcej czasu z pewnością wplotłabym ją do swojego grafiku. Niestety jest to jedna z niewielu atrakcji tego miasta. Poza Twierdzą można zobaczyć jeszcze Muzeum Ziemi Kłodzkiej oraz zwiedzić podziemną trasę turystyczną. Dla tych, którzy nie lubią odpoczywać aktywnie z historycznym klimatem w tle, miasto ma niewiele do zaoferowania. Kamienice obok których przechodziłam bardziej przypominały wejścia do escape-roomów, niż do obiektów mieszkalnych. Nie piszę tego po to, by kogoś obrazić pod względem tego, gdzie mieszka, ale niestety miasto jest bardzo zaniedbane i obskurne. Wszystko szare, smutne i nijakie. Wiosny również nie było czuć w powietrzu, ale dymem z kominów można było oddychać do woli pełną piersią. 
Po półtorej godziny jazdy wysiadam na stacji "Kłodzko-Miasto", skąd teoretycznie jest wejście na żółty szlak. Wyciągam mapę, porównuję i... nie wiem gdzie jestem. Doszłam do głównej ulicy, skąd miałam nadzieję, na znalezienie kierunkowskazu lub jakieś tablicy informacyjnej. Uznałam, że skoro jest miasto Kłodzko i Kłodzka Góra, to z pewnością jest to trasa uczęszczana na spacery i każdy o tej trasie słyszał. Zaczepiam zatem przypadkową Panią i pytam się uprzejmie, gdzie jest stacja benzynowa, od której teoretycznie zaczyna się szlak. Pani wskazała drogę do stacji, ale o żółtym szlaku nie miała pojęcia. Znalazłam stację i żółty znak, który miał mnie teoretycznie zaprowadzić na szczyt. Teoretycznie, bo się zgubiłam. Szłam za kolorowym znakiem, który doprowadził mnie do jednego z głównych skrzyżowań w mieście, po czym przepadł. Nie było żadnego wskazanego kierunku, dlatego ruszyłam prosto przed siebie. Szłam tak ok. 15 minut, a znaku jak nie było, tak nie ma. Szłam, szłam i w zasadzie wyszłam za miasto. Na horyzoncie żadnej górki, po lewej stronie minęłam Twierdzę oraz ostatnie budynki mieszkalne. Rozglądam się na wszystkie strony i stwierdzam - To na pewno nie ta droga. - Wyciągam mapę, obracam, porównuję, no niby idę zgodnie z szlakiem, ale jednak coś nie gra... Dookoła żadnej żywej duszy... Zaczęłam się wracać do miasta, po drodze spotkałam Pana, który wyprowadzał psa na spacer. Myślę sobie - Jest nadzieja!
- Przepraszam... Przepraszam! Proszę Pana!
- O co chodzi? - odwraca się i odpowiada dość niepewnie.
- Szukam wejścia na żółty szlak, prowadzącego na Kłodzką Górę. Wie Pan, gdzie zaczyna się szlak? 
- Kłodzka Góra? Tutaj nie ma żadnej Kłodzkiej Góry...
- Jest! Proszę spojrzeć! - i pokazuję mu mapę, wskazując punkt, do którego chcę się dostać - Pan tutaj mieszka? - pytam, bo może Pan do rodziny przyjechał na weekend i nie ma pojęcia, o czym mówię.
- No niby mieszkam, ale o Kłodzkiej Górze to pierwszy raz słyszę... 
Z sytuacji próbuję jakoś wybrnąć. Patrzę z nim na okolicę i porównuję z tym co jest na mapie. W końcu pada magiczne hasło "Owcza Góra".
 Owcza Góra, to jest ta górka po Pani prawej stronie. 
Porównuję znów z tym co jest na mapie i już wiem, że na 100% jestem na złej drodze. Pięknie dziękuję Panu za pomoc i zawracam do miasta. Po drodze zaczepiam jeszcze jedną Panią w wieku ok. 30 lat i pytam o Kłodzką Górę. Jednak jej odpowiedź mnie w ogóle zbiła z tropu...
- Kłodzka Góra? Chodzi Pani o tą górę, gdzie jest Twierdza... 
Nieco oszołomiona i poniekąd już zrezygnowana, tłumaczę wszystko co i jak, jeszcze raz od początku. Ale niestety wejścia na szlak nie udało się nam ustalić... Ostatnia nadzieja, to telefon do Przyjaciela.
-Akcja ratunkowa! Błądzę po tym mieście już od godziny! Dawno już powinnam być na szlaku, a tu dupa zbita! Nikt nic nie wie o żółtym szlaku, ani o tej pieprzonej Kłodzkiej Górze! -  jak pociski z karabinu maszynowego, wyrzuciłam swoje żale przez telefon.
- Hmmm, no to nie fajnie... Czekaj! Zaraz Cię jakoś nakieruję! - słyszę w słuchawce i już wiem, że będzie dobrze. Po 15 minutach wędruję już żółtym szlakiem. Nawet z pomocą nie było łatwo znaleźć wejścia na szlak. Wszystko przez niedokładne oznaczenie szlaku.

Przez pierwsze pół godziny, idę chodnikiem. Dookoła cisza, jak makiem zasiał. Słychać tylko miarowy stukot moich kijków. W końcu dochodzę do "Mariańskiej Doliny", skąd jedna z dróg prowadzi na mój cel. Wchodzę na żółty szlak i wiem, że łatwo nie będzie. Zdałam sobie właśnie sprawę, że to już nie zima, a wiosna i co za tym idzie błoto, na które nie byłam do końca przygotowana. No, ale jak przygoda to przygoda.

Mariańska Dolina

Droga na początku wiedzie mnie przez las, po czym wychodzę ścieżką na łąki. Myślałam, że zobaczę pierwszy tego dnia zaskakujący widok, ale niestety. Co prawda pojawiają się górki na horyzoncie, ale widzę też, że miasto, w którym przed chwilą błądziłam, okryte jest brudna mgłą. Wspinam się wyżej i wyżej, aż dochodzę do Zajazdu Kukułka. Tam znajduje się jeden z punktów widokowych na szlaku Kłodzko-Kłodzka Góra. Widok nie zapiera tchu w piersiach. Jestem rozczarowana. Nie tylko miasto, ale cała okolica osnuta jest mgłą, jednak nie lekką, białą, taką która unosi się nad jeziorami o wczesnych godzinach porannych. Ta mgła jest ciężka i nie zapowiada się na to, że szybko się ulotni.
Podchodzę dalej i nie wierzę własnym oczom. Przy zatoczce, gdzie pewnie samochody zatrzymują się, by pasażerowie mogli nacieszyć oczy widokiem, urosła sterta śmieci, której nikt nie ma zamiaru posprzątać. Torby i papiery z restauracji pod złotymi łukami, puszki, butelki po napoju bogów, takie cuda można było zobaczyć. Przy Zajeździe widzę tabliczkę: "Kłodzka Góra 2h". Szczerze myślałam, że nieco więcej drogi już pokonałam. Zarzuciłam plecak na ramiona i ruszyłam w drogę.

Panorama na Dolinę Kłodzką oraz otaczające je góry.

A ona szła i szła i była zła

Inaczej nie da się tego opisać. Podczas tej wyprawy nie zdarzyło się nic, co mogło zakrawać na szaleńczą przygodę. Podejście pod górkę i zejście. Śnieg. Błoto. Wióry po ścięciu drzewa. Błoto. Błoto. Śnieg. Tak wyglądała cała trasa. W drodze powrotnej było gorzej, bo cały śnieg prawie stopniał, więc czułam się jakbym była pierwszy raz na tym szlaku. Z resztą, w ogóle czułam się jak jedyna osoba, która wie o tym szlaku. Może to było powodem niezbyt dobrego oznaczenia, które na kilku odcinkach było wręcz mylące. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do braku strzałek na rozstajach dróg lub braku oznaczenia na dłuższym odcinku, ze względu na wycinkę drzew.
Odkąd weszłam na szlak byłam zła. Wszystko mnie denerwowało. To, że zgubiłam się w mieście i miałam godzinne opóźnienie. To, że buty są za słabo związane. To, że droga jest źle oznaczona oraz, że szczytu nie widać, ani nie słychać.
Podchodziłam pod stromą górkę myśląc, że to szczyt, a tu oznaczenia żółtego szlaku. Kolejna próba i znów to samo. To było wodzenie za nos. W pewnym momencie miałam ochotę zawrócić, ale mimo to szłam dalej.
- Jeszcze jedną górkę sprawdzę. Może to ta... - nic z tego. - Jak to nie będzie ta górka, to zawracam! -  mówię sama do siebie, choć podobno to się leczy, ale mniejsza o to. Nie miałam własnego transportu, dlatego byłam skazana na pociąg, który odjeżdżał o 15:30. Gdybym chciała wybrać późniejszy, musiałabym czekać dwie godziny. Idąc, licząc i analizując, doszłam do wniosku, iż biorąc pod uwagę godzinne opóźnienie oraz doliczając potrzebny czas do zejścia, będę czekać te dwie godziny na kolejny pociąg.
Idąc i kłócąc się sama ze sobą, wyszłam na takie wypłaszczenie terenu, a przede mną wyrósł znak, wskazujący dwa różne kolory szlaków... Niebieski wskazujący drogę na Przełęcz Kłodzką i żółty pokazujący drogę do Kłodzka. A co z Kłodzką Górą?
- Super! Jeszcze się zgubiłam... w środku lasu, pośród niczego. Brawo!
Zaczęłam się rozglądać, a między drzewami widzę coś czerwonego na żółtym słupie.Tabliczka z napisem:

KŁODZKA GÓRA

Jak to? To już? Szczyt? Udało się?
- UDAŁO SIĘ! UDAŁO SIĘ! JEST! JEST! JEST!


Kłodzka Góra - DONE

Po trzech godzinach marszu, po raz pierwszy się uśmiechnęłam. A przyjemne uczucie satysfakcji i dumy z samej siebie, ogarnęło mój umysł. Zapomniałam o pociągu, o głodzie, o zmęczeniu i o wszystkich niedogodnościach napotkanych po drodze.
Szczęścia nie zakłóciło nawet to, iż pieczątka ukryta w czerwonej skrzynce na słupie była nie w pełni sprawna, tusz rozmoknięty, a wbita pieczątka była najbrzydszą, jaka póki co trafiła do książeczki.

Kojarzycie obrazek, w którym górnik odwraca się od ściany, bo zwątpił, że za następnym uderzeniem kilofa, trafi na diamenty? Miałam wiele takich momentów podczas tej wyprawy, w których czułam się dokładnie jak on. 6 godziny marszu i 21 kilometrów, dało się we znaki. Podczas tej wędrówki, padł mój rekord w postawionych krokach. Udało się postawić 33 356 razy stopy na ziemi. Andrzej Zawada powiedział kiedyś, że "Góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny." Mimo, że Kłodzka Góra, nie ujmuje wysokością - 762m n.p.m. - to daje w skórę ze względu na dystans do przejścia, który dla mnie, jako początkującego piechura, był wyzwaniem.

Profil trasy - Kłodzko - Kłodzka Góra


Drugi raz wątpię, żebym się pokusiła na zdobycie Kłodzkiej Góry. Jednak wszystkiego czego doświadczyłam, uważam za dobrą lekcję o samej sobie.

No Kłodzką Górę prowadzi także szlak niebieski, który został opisany na blogu Zieloni w Podróży. Ich, trasa również nie porwała, ale za to wędrowali jesienią, więc dyskotekę kolorów, mieli gwarantowaną. Jeżeli byliście na Kłodzkiej Górze i macie wspomnienia, którymi chcecie się podzielić, śmiało możecie dać im upust w komentarzach poniżej.

Komentarze