Tropem Korony - odc. 2 - 3 muszkieterów na 3 szczytach

Niemożliwe stało się możliwe. Dwa miesiące temu, do głowy by mi nie przyszło, że w jeden dzień, będę w stanie stanąć na trzech szczytach Korony Gór Polski. Tydzień wcześniej miałam jeszcze wątpliwości co do wyprawy. Jednak w sobotę, 24 lutego, udało się przejść 16 km oraz postawić nogę na Wielkiej Sowie, Waligórze i Chełmcu. Jak do tego doszło?

Projekt "Tropem Korony" bardzo mnie nakręca i motywuje, by wyjść z ciepłego domu i stanąć o własnych siłach na 28 najwyższych szczytach Polski.
Gdy opowiadam znajomym o tym przedsięwzięciu, jedni pukają się w głowę, a drudzy dzielnie mnie wspierają i motywują. Tym drugim szczególnie dziękuję, ponieważ wcale nie jest łatwo wstać o 6 rano w sobotę, nieraz mając zapałki w oczach.
Nie zawsze jest świetna widoczność, nie zawsze jest słońce, nie zawsze jest dobra temperatura. W sumie co to znaczy "dobra temperatura"? -10, czy -20 stopni, też jest "dobrą temperaturą" pod warunkiem, że ma się odpowiednie ubrania.
Norweskie przysłowie mówi: "Nie ma złej pogody, są tylko złe ciuchy". O prawdziwości tego powiedzenia, przekonałam się na własnej skórze, podczas tejże wyprawy.
Mimo niedogodności, satysfakcja z przezwyciężenia swojego lenistwa i wygody oraz chłonięcie widoków, wynagradzają wszystko.

W drodze na Sowę

Pomysł

Pomysł na sobotę był taki by zdobyć jedynie Waligórę, czyli najwyższy szczyt Gór Suchych i całych Gór Kamiennych. Sposób w jaki planowałam się dostać do Unisława Śląskiego, skąd miałam wyruszyć na szlak, miał się odbyć z jedną przesiadką w Wałbrzychu. W sumie na przejazd musiałabym przeznaczyć ok. 4 godzin.

Dwa tygodnie wcześniej, rozmawiałam z Agatą, która wspomniała, że razem ze znajomymi wybierają się w góry i to nie na jeden, a na trzy szczyty!
Zaproponowała mi bym dołączyła. W pierwszej chwili odmówiłam.
- Jak to trzy szczyty w jeden dzień? To jest niemożliwe! Nie ma mowy! Padnę po pierwszym z nich! - Tak pomyślałam, ponieważ Agaty pełno jest na przeróżnych biegach survivalowych oraz militarnych. Kaszubski Kaper, GROM Challenge, Górski ultra maraton Spartan, to nieliczne imprezy, w których aktywnie brała udział.
Poprzeczka kondycyjna postawiona bardzo wysoko. Zwyczajnie w świecie, bałam się, że nie nadążę za grupą.

W drodze na Wielką Sowę

-  Ale my jako turyści się wybieramy. Będziemy maszerować spokojnym tempem. Dasz radę! Poza tym samochodem jedziemy, nie będziesz musiała się tłuc autobusem.  
- Spokojne tempo i trzy szczyty? Może gdyby nie moje kolana, które nie są jeszcze w 100% wyleczone, to bym się pokusiła o te trzy szczyty.
Przez kolana jestem nieco ograniczona, jeżeli chodzi o wyprawy. Wiem, że nie mogę ich nadwyrężać, za to muszę cały czas wzmacniać mięśnie, by rzepka miała dobre wsparcie i dobry tor ruchu.
Nie jest proste dla laika sklecić ćwiczenia, które by mu nie zaszkodziły, a pomogły.
W moim przypadku przysiady tradycyjne odpadały, bo zbyt obciążały kolana. Nie chcąc pogorszyć swojej sytuacji, zwróciłam się o pomoc do Agaty, która przygotowała program ćwiczeń wzmacniających nogi i jednocześnie nieobciążających kolan.
Gdyby nie Ona, Korona Gór Polski nie byłaby nawet na poziomie mojej linii najdalszego horyzontu.
Systematyczny trening przez póki co dwa miesiące, dał mi szansę, by znów stać stopami na górskich szlakach. Jak się okazało z ogromnym sukcesem.

Gdyby nie Agata, pewnie teraz grzałabym się w ciepłym kocu, sfrustrowana i zazdrosna o wędrówki innych osób. A potem bym w tej złości trwała i trwała, aż w końcu stałabym się zrzędliwą babą z pretensjami do wszystkich tylko nie do siebie.
Dlatego parafrazując zdanie Alana Shearer'a, mogę poradzić każdemu: Idź na siłownie i daj z siebie wszystko. Bo ból jest chwilowy, ale duma wieczna. Zakwasy przeminą, a Ty będziesz silniejszy, sprawniejszy i zdrowszy na ciele i duszy.

Wyprawa i Wielka Sowa

W piątek do 21:00 miałam jeszcze wątpliwości, czy dołączyć do wyprawy, czy wyruszyć tylko na jeden szczyt. Przełamałam się, wysłałam sms i podjęłam rękawice o trzy szczyty Korony Gór Polski w towarzystwie Agaty i Igora.
W związku z tym, że dołączałam do wyprawy o dość późnej porze, trzeba było szybko się spakować.
Wzięłam ze sobą mapę, jedzenie i parę innych drobiazgów, by o punkt 8:00 zameldować się na umówionym parkingu. O tych drobiazgach, możecie przeczytać na blogu, klikając  w LINK.
We Wrocławiu piękna słoneczna pogoda z małym mrozem. Wydawało się, że ta sprzyjająca aura będzie nam towarzyszyć przez cały dzień. Niestety, w górach pogoda jest zmienna jak kobieta. Nie było słońca, wiał lekki wiatr, a czasami padał śnieg. Widoczność również nie była najlepsza.
Dojechaliśmy Lupkiem do Walimia, a stamtąd do Traperskiej Chaty, skąd zaczęliśmy wchodzić na szczyt. Wchodzenie na Sowę od strony Przełęczy Walimskiej, jest dla mnie przyjemniejsze, być może ze względu, że zbocze jest nieco łagodniejsze, ale też dlatego, że jest kilka miejsc, z których rozciąga się ładna panorama. Jednym z nich jest punkt widokowy na Rozdrożu między Sowami. W tym dniu w drodze na górę, przenieśliśmy się do innego, magicznego świata. Droga, którą szliśmy, była tego dnia jeszcze nieprzetarta. Widoki ośnieżonych gałęzi, zapierały dech w piersiach, a odgłosy skrzypiących drzew, przypominały o Duchach Gór, które krążyły między nami. Patrząc na zastygły świat, w pewnym momencie zapomnieliśmy o wszystkim, co zostało na dole. Dokładnie jak piosence KSU - "Tam na dole zostało, wszystko to co Cię męczy. Patrząc z góry wokoło, świat wydaje się lepszy".
W drodze na Sowę

Zapomnieliśmy nie tylko o zmartwieniach, ale i o tym, że było zimno, że było pod górę, że czasem padał śnieg i wiał mroźny wiatr. Ja zapomniałam o tym, że mi woda zamarzła w rurce od bukłaka, bo nie miałam na niej zimowej osłony.
Nie było łatwo zdobyć Sowę, ale nie było to też wyczynem ekstremalnym.
Po wejściu na szczyt, prawie zamarzliśmy, głównie przeze mnie, bo chciałam jeszcze "tylko jedno zdjęcie" zrobić. W końcu weszliśmy na wieżę widokową, by zdobyć pierwszą pieczątkę, co było pewnym wyczynem, gdyż schody były całe oblodzone. Po wbiciu pieczątki do książeczki Korony gór Polski, trzeba było zacząć schodzić, gdyż tego dnia czekały na nas jeszcze dwa szczyty.
Wielka Sowa była najwyższym szczytem sobotniej wyprawy. W dwie strony przeszliśmy ponad 6 km i zrobiliśmy 8 5642 kroki. Krokiem 3522 postawiliśmy stopę na Wielkiej Sowie.

Profil trasy - Wielka Sowa


Waligóra, czyli góra, która powala na kolana

Zmarznięci wsiadamy do samochodu, a Agata podkręca temperaturę, by choć na moment się ogrzać. Wtedy jeszcze nie czuję, że moje rękawiczki są mokre od potu. Para z ust ucieka w powietrze. Wyjmujemy prowiant i herbatę. Nie ma nic przyjemniejszego, niż w takim momencie napić się gorącej herbaty. Przyjemne ciepło dociera do brzucha i zimnych dłoni. Krótka przerwa, zerknięcie na mapę i w drogę.
Kierunek schronisko "Andrzejówka", skąd wyruszyliśmy na drugi szczyt, czyli Waligórę.

Schronisko Andrzejówka

Schronisko było oblężone. Na zewnątrz tłum, wewnątrz tłum osób, co akurat według mnie jest dobrą oznaką, bo to oznacza, że ludzie nie siedzą w ciepłych kocach, znudzeni życiem, tylko starają się go wykorzystać maksymalnie.
Samochód zaparkowany, trzeba zbierać się na szlak. I ten moment był dla nas najgorszy. Zagrzani, napojeni, najedzeni, musieliśmy wyjść na zewnątrz i zmierzyć się drugi raz z zimnem. Nie było łatwo, ale przemogliśmy swoją wygodę. W końcu cel trzeba zrealizować, bo po to przyjechaliśmy. Pogoda zmieniła się diametralnie. Zaczął padać śnieg, widoczność także się pogorszyła. Ruszyliśmy w stronę żółtego szlaku i stanęliśmy przed tablicą informacyjną.
Waligóra. 15 minut.
Śmiechom nie było końca. Jak to 15 minut? Mieliśmy wejść na szczyt, a nie na niego wjechać. Cóż, po minucie, ten uśmiech nam spełzł twarzy, albo przynajmniej mi, ponieważ miałam przed sobą prawie pionową ścianę... Pojawiła się wątpliwość, czy moje kolana poradzą sobie z takim wysiłkiem. Wycofać się nie chciałam, gdyż stojąc koło Andrzejówki, zaczęłam być dobrej myśli, że te trzy szczyty są w moim zasięgu. Ale patrząc na tę ścianę, byłam przerażona. Mimo, że tłum ludzi kręcił się koło szlaku, na żółty nikt nie chciał wejść. Ślady zostawione na nim, również nie były świeże. Na dodatek, ta część najbardziej stroma była prawie cała oblodzona.
Agata  z Igorem szli przodem i torowali drogę. Były momenty, że musiałam iść na czworaka, by nie zjechać na dół. Przebiliśmy się przez najbardziej oblodzony fragment i wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem źle przygotowana na tę wycieczkę. Moje rękawiczki już w samochodzie były mokre, wspinając się na szczyt, zamarzły, a ja nie nie czułam dłoni. W rękawiczkach było zimno, bez rękawiczek jeszcze gorzej. Przewidziałam wszystko - tak mi się wtedy wydawało, a zapomniałam o tak błahej rzeczy, jak druga para rękawiczek. Zły ubiór zrujnowałby całą wyprawę. Na szczęście, Agata miała zapasowe rękawiczki, które mi pożyczyła. Założyłam je i po chwili poczułam, że wraca mi czucie w rękach i palcach. Mogliśmy się wpinać dalej. Szlak wiódł cały czas przez las, dlatego na panoramę ze szczytu nie mogliśmy liczyć.

ZŁOTA RADA:  Jeżeli jest zima i planujesz dłuższą wędrówkę, musisz mieć zapasową parę lub kilka par rękawiczek!

W dwie strony przeszliśmy 6 km oraz postawiliśmy 5 154 kroków. Krokiem 1 487 stanęliśmy na Waligórze. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, które później trafią do książeczki Zdobywców Korony Gór Polski. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak wrócić do schroniska, czy też tym stromym szlakiem, czy nadrobić trochę drogi. Zdecydowaliśmy się na drugą opcję, tym bardziej, że z czasem staliśmy bardzo dobrze.
Po dotarciu do schroniska, wbiliśmy pieczątkę do książeczki, a następnie zapakowaliśmy się po raz kolejny do samochodu. Kierunek: góra Chełmiec.

Profil trasy - Waligóra

3 muszkieterów na 3 szczytach

Wielka Sowa - zdobyta. Waligóra - zdobyta. Czas na zdobycie góry Chełmiec.
Pierwotny plan był taki, by wejść na niego żółtym szlakiem od strony Białego Kamienia, który jest dzielnicą Wałbrzycha. Jednak zgubiliśmy drogę i znaleźliśmy się w Boguszowicach-Gorcach, skąd były drogowskazy na Chełmiec. GPS cały czas chciał, byśmy tam wjechali samochodem. Ale jest to bardzo mylne, ponieważ drogi dojazdowej dla zwykłego turysty nie ma, gdyż w pewnym momencie jest szlaban i trzeba o własnych siłach dojść na szczyt.
Zaparkowaliśmy samochód na parkingu i znów to słodkie lenistwo i ciepło chciało nas zniechęcić przed wejściem na szczyt. Jednak byliśmy nieugięci, niczym trzej muszkieterowie. Plecaki na ramiona i w drogę! Wchodzenie rozpoczęliśmy od zielonego szlaku, wzdłuż którego jest poprowadzona Droga Krzyżowa, na końcu której znajduje się właśnie szczyt Chełmiec.
Szliśmy i szliśmy, a szczytu nie było widać. Dookoła były górki, ale żadna z nich nie wydawała się najwyższa. Idąc cały czas lasem, przy Rosochatce (szczyt) odbiliśmy na żółty szlak, którym mieliśmy się szybciej dostać na górę. Krok za krokiem, a szczytu jak nie było, tak nie ma. Zmęczenie dawało już nieco o sobie znać. Gdzieś między drzewami widać było dach budynku, więc szczyt był niedaleko. 
Krokiem 5 167 docieramy na szczyt. Mijamy krzyż milenijny i zmierzamy do punktu informacyjnego, gdzie robimy pamiątkowe zdjęcie. Chcemy zdobyć trzecią pieczątkę, a tu drzwi od budynku wieży widokowej są zamknięte. Zamurowało nas... Tyle trudu i wrócić bez podbitej książeczki? Postukaliśmy w okno, ale nikt nie otworzył. W regulaminie jest zapis, że jeżeli nie ma pieczątki bezpośrednio ze szczytu, należy zdobyć z miejscowości najbliższej szczytowi. To też zaczęliśmy schodzić, by znaleźć kogoś, kto mógłby nam podbić książeczkę. Na trasę powrotną wybraliśmy zielony szlak.

Profil trasy - Chełmiec

Zmęczeni, zmarznięci dotarliśmy na parking, gdzie Lupek był zaparkowany. Przy sobocie ciężko było znaleźć obiekt, który około 16 był otwarty. Poczta była czynna, ale do 14. Apteka do 14. Ale w końcu znaleźliśmy, chyba jedyny w mieście otwarty sklep, gdzie Pan swoją firmową pieczątką podbił nasze osiągnięcie. 
Zmęczeni, ale szczęśliwi, w ciepłym samochodzie obraliśmy już ostatni w tym dniu kierunek na Wrocław. 

Dzień bardzo intensywny i pełen wrażeń. W sumie udało się przejść 16 km i postawić 24 096 kroków. Na pewno ta sobota zostanie w mojej pamięci na długo z dwóch powodów. Pierwszy z nich to fantastyczni ludzie, którzy mnie zmobilizowali do wyjazdu. Drugi powód to uczucie satysfakcji z przełamania swojego lęku o to czy dam radę, czy nie. Nie był to najłatwiejszy wyjazd, ale za to jeden z najprzyjemniejszych.

Trzej muszkieterowie


Słowa klucze: Wielka Sowa, Waligóra, Chełmiec, Tropem Korony, Rzucić wszystko i wyjechać, Korona Gór Polski

Komentarze