Czy jest sens podsumowywać kończący się rok? Trochę się nad tym zastanawiałam, bo przecież to tylko jedna noc. Dla niektórych będzie to noc spędzona na szalonej imprezie (może z resztą jak co piątek lub sobotę), dla innych w gronie znajomych przy zapasie napoju procentowego. Inni wyjadą na dłuższe wolne, by w innych okolicznościach przyrody przywitać Nowy Rok i zastanowić się nad tym co było i nad tym co będzie.
Czytając blogi związane właśnie z podsumowaniem kończącego się roku (a tych obecnie nie mało), doszłam do wniosku, że w zasadzie Sylwester powinien być obchodzony co miesiąc, gdyż tyle (na podstawie własnych obserwacji) u większości osób, istnieje mocne postanowienie poprawy.
- Będę chodzić na siłownie!
- Będę biegać!
- W tym roku schudnę!
- W tym roku pojadę na wymarzone wakacje!
- W tym roku zaoszczędzę na sprzęt!
- Spełnię chociaż jedno marzenie!
Znajome postanowienia?
Czytając kolejne porady, jak ułożyć, jak zaplanować, jak zmotywować się na przyszły rok myślałam, że zwariuję. Bardziej mi to przypominało rachunek sumienia i umartwianie się nad samym sobą, niż wzięcie się w garść i ruszenie do boju o to, co chcielibyśmy osiągnąć.
Już miałam machnąć ręką na te wzniosłe teksty, ale natknęłam się na jedno zdanie, które mnie w pewien sposób mnie poruszyło, mianowicie:
Podsumowanie roku to pierwszy i podstawowy krok w drodze do skutecznego wyznaczania celów
Dlatego idąc tropem złotej myśli, krótkie podsumowanie tego co było. Bo tego co będzie, sama się nie mogę doczekać.
A co było?
No właśnie, dobre pytanie. Mijający rok pod każdym względem dla był mnie przełomowy. Kto by pomyślał rok wcześniej, że zacznę pisać bloga o swoich wędrówkach? Nawet ja nie. A tu proszę! Swoją przygodę z pisaniem zaczęłam 23-go sierpnia w Dzień Włóczykija. Przypadek?
Pisząc swój pierwszy post, z tyłu głowy miałam swoje plany noworoczne o dalekich podróżach, które bardzo szybko zostały zweryfikowane przez stan portfela. Kończąc studia, obiecałam sobie podróż po całej Europie, wzdłuż i wszerz. Stało się inaczej. Pojechałam za to na rowery w Alpy Austriackie. Było to jedno z najlepszych choć nie najłatwiejszych doświadczeń turystycznych. Dzięki temu zjechałam kawał fantastycznych szlaków (Leogang na dwóch kółkach. Cz. 1, Cz. 2), zachłysnęłam się górską sielanką i co najważniejsze, spełniłam cześć swojego marzenia o podniebnych podbojach (Alpy - Mini album z podróży). Ta możliwość spełnienia tego marzenia, dała mi bardzo duży motor do działania. Zdaje sobie sprawę, że latanie jest dość kosztowne, ale mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła Wam przekazać kolejną relacją z podniebnego lotu. Po powrocie z Alp, swoje rozjuszone zmysły, koiłam nad naszym Bałtykiem, nad który zachęcam, by wybrać się o każdej porze roku, a im zimniej tym zdrowiej!
Wracając znad morza, żwawym krokiem podróżnika ruszyłam na poszukiwania perełek Zapomnianych na Dolnym Śląsku. Odnalazłam 5 miejsc, które z pozoru byle jakie, okazywały się zakurzonymi skarbami. Był Szalejów Dolny, od którego wszystko się zaczęło. Niby spokojne, odosobnione miejsce, ale za to z bardzo urokliwym zamkiem samego barona. Był Mietków, znany głównie z Zalewu Mietkowskiego, ale z zapomnianymi ruinami pałacu. Był Bożków, który jest w posiadaniu pałacu-legendy. Odwiedziłam Mrowiny, które skrywają nieziemski pałac nad małym jeziorem. A nie tak dawno opublikowałam ostatni w tym roku wpis o Zapomnianej perełce, a dokładnie o "Tajemniczym ogrodzie w Biskupicach Podgórnych". Czy w przyszłym roku znajdzie się czas na kolejną odsłonę Zapomnianych na Dolnym Śląsku? Temat na pewno nie uznaję za zamknięty, jednak ten przyszły rok, chciałabym poświęcić tematyce górskiej.
Pisząc swój pierwszy post, z tyłu głowy miałam swoje plany noworoczne o dalekich podróżach, które bardzo szybko zostały zweryfikowane przez stan portfela. Kończąc studia, obiecałam sobie podróż po całej Europie, wzdłuż i wszerz. Stało się inaczej. Pojechałam za to na rowery w Alpy Austriackie. Było to jedno z najlepszych choć nie najłatwiejszych doświadczeń turystycznych. Dzięki temu zjechałam kawał fantastycznych szlaków (Leogang na dwóch kółkach. Cz. 1, Cz. 2), zachłysnęłam się górską sielanką i co najważniejsze, spełniłam cześć swojego marzenia o podniebnych podbojach (Alpy - Mini album z podróży). Ta możliwość spełnienia tego marzenia, dała mi bardzo duży motor do działania. Zdaje sobie sprawę, że latanie jest dość kosztowne, ale mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła Wam przekazać kolejną relacją z podniebnego lotu. Po powrocie z Alp, swoje rozjuszone zmysły, koiłam nad naszym Bałtykiem, nad który zachęcam, by wybrać się o każdej porze roku, a im zimniej tym zdrowiej!
Wracając znad morza, żwawym krokiem podróżnika ruszyłam na poszukiwania perełek Zapomnianych na Dolnym Śląsku. Odnalazłam 5 miejsc, które z pozoru byle jakie, okazywały się zakurzonymi skarbami. Był Szalejów Dolny, od którego wszystko się zaczęło. Niby spokojne, odosobnione miejsce, ale za to z bardzo urokliwym zamkiem samego barona. Był Mietków, znany głównie z Zalewu Mietkowskiego, ale z zapomnianymi ruinami pałacu. Był Bożków, który jest w posiadaniu pałacu-legendy. Odwiedziłam Mrowiny, które skrywają nieziemski pałac nad małym jeziorem. A nie tak dawno opublikowałam ostatni w tym roku wpis o Zapomnianej perełce, a dokładnie o "Tajemniczym ogrodzie w Biskupicach Podgórnych". Czy w przyszłym roku znajdzie się czas na kolejną odsłonę Zapomnianych na Dolnym Śląsku? Temat na pewno nie uznaję za zamknięty, jednak ten przyszły rok, chciałabym poświęcić tematyce górskiej.
Korona Gór – Polska. Czyli o postanowieniu kilka słów.
W tym roku (2017) udało się zdobyć Wielką Sowę, czyli jeden z szczytów Korony Gór Polski. Dzięki temu małemu osiągnięciu oraz wyjazdowi w Alpy, na nowo w duszy zagrały mi góry.
Korona Gór Polski. Tak brzmi moje postanowienie na rok 2018. Ze względu na postanowienie, na blogu w tym roku zagoszczą wpisy bardziej techniczne, ponieważ dla mnie każdy szczyt z tej listy to będzie nową przygodą do której, będę chciała się jak najlepiej przygotować. Dlatego też zamęczę Was zdobytą wiedzą o sprzęcie, o tym co zabrać, co okaże się nieprzydatne, z czego będę korzystać, a z czego nie.
Mój kufer, a w zasadzie sakiewka z pieniędzmi nie jest wypełniona po brzegi, dlatego sprawdzę, czy przeciętny obywatel jest wstanie porwać się w góry za przyzwoitą stawkę. Czy chleb i woda wystarczą mi na górskie podboje?
Ktoś może zapytać: Ale po co takie rzeczy robić?
Cóż, dla widoków :)
Oczekuję teraz tylko na przysłanie Książeczki, by oficjalnie móc zdobywać Koronę Gór Polski i stać się oficjalnym członkiem.
Ktoś może zapytać: Ale po co takie rzeczy robić?
Cóż, dla widoków :)
Oczekuję teraz tylko na przysłanie Książeczki, by oficjalnie móc zdobywać Koronę Gór Polski i stać się oficjalnym członkiem.
Jeżeli jesteście ciekawi tak jak ja, czy będę wstanie przebrnąć przez te nasze polskie góry, to zapraszam Was na pierwszą w tej odsłonie, moją wyprawę po Szlakach Korony Gór Polski. By być na bieżąco, zapraszam na mój profil na facebooku Rzucić wszystko i wyjechać.
Komentarze
Prześlij komentarz